+48 451 210 000

- EUROPA

Cz. 2 Kraina Fjordów – Droga z Bergen do Segnefjellet. 2 Dni – 400km

Dzień 5: Bergen – StalheimskleivaAurlandsvangen – Laerdal /Lærdalsøyri 223 km ok. 4h 30min

Trasa: https://goo.gl/maps/GvDXMr86g3wvfJgEA

Jak widzicie pokonywany dzienny dystans drastycznie się zmniejszył ? Ale w ogóle nie żałowałyśmy zaplanowanych tak krótkich przelotów. Dzięki temu można się prawdziwie i nieśpiesznie tą Norwegią napawać. Jestem zdania, że warto poznawać miejsce i ludzi, gnając i robiąc dystane, odbieramy sobie tą szansę ?

Tego dnia mogłyśmy wybrać albo drogę E16 i najdłuższy tunel w Europie Lærdalstunellen, albo też alternatywne rozwiązanie 😉 Kto jak nie my? Aczkolwiek… sam tunel też jest podobno imponujący. Ma 24 km długości i jest najdłuższym w Norwegii. Jest płatny również dla motocykli. Z opowieści tylko wiem, że jest pięknie oświetlony, podgrzewany i generalnie robi ogromne wrażenie. Ale…

W alternatywie była droga Stalheimskleiva oraz Śnieżna Droga nr 243. Przygotowując się do wyjazdu natrafiłam na parę bardzo ciekawych opowieści osób, które były w podobnych okolicach. Po przeczytaniu jednej z nich wiedziałam, że bardzo chciałabym tą drogę śnieżną zobaczyć. Ten sam człowiek opisał również Stalheimskleiva absolutnie odradzając drogę dla mniej wprawnych, oraz podróżujących z plecaczkiem. Cóż … żadna z nas z plecaczkiem nie podróżowała 😉

Najpierw parę faktów o Stalheimskleiva.  Słowo kleiva” oznacza stromiznę a sama droga jest najbardziej stromym podjazdem w całej północnej części Europy. To odczułyśmy organoleptycznie, ale najpierw parę przewodnikowych informacji. Drogę zbudowano w latach 1842-48, ale już od 1647 r. funkcjonowała jako szlak pocztowy. Od XVII w. Wszyscy podróżujący między Oslo a Bergen robili postój i zmieniali konie właśnie na przełęczy Stalheim. Jeszcze do niedawna wszelki ruch pojazdów przez dolinę przebiegał właśnie przez Stalheimskleivę, ale pod koniec XX w. przekuto pod górą tunel i obecnie można jechać komfortowo. Ale kto by tu dla komfortu jechał.

Jadąc od strony Voss drogą E16 trzeba uważać i zjechać przy małym kierunkowskazie na Stalheim. Oczywiście przegapiłyśmy to teraz się wymądrzam. Droga jest jednokierunkowa i prowadzi na przełęcz, na której znajduje się Hotel Stalheim. Można przejść obok sklepu z pamiątkami i wejść na taras. O tym dowiedziałam się szykując ten wpis. Zamieszczam dla czytających – może Wy nie przegapicie, jeśli tam będziecie. My poszłyśmy obok hotelu. Widok doliny Nærøydalen zapierający dech.

Ale teraz najlepsze. Droga ma długość ok 1,3 km. Zjazd (również jednokierunkowy) to ok. 14 bardzo ciasnych zakrętów. Nachylenie drogi to 20%. Z wysokości 380metrów zjeżdża się tym króciutkim odcinkiem do poziomu fiordu. Na zakrętach spadek dochodzi do 25%. Ale ponieważ po bokach widać dwa wodospady talheimfossen (126 m) i Sivlefossen (142 m) trzy blondynki postanowiły się zatrzymać i zrobić zdjęcia.  Zdjęć oczywiście nie zobaczycie … bo ich nie ma. Był za to jeden położony motocykl kopytami do góry. Jakimś dziwnym trafem spadek drogi był nie po tej stronie co trzeba. Jedna dojechała do samego murku granicznego, żeby sobie komfortowo stanąć. To nic, że potem trzeba będzie wypchać… Druga okazało się ma za krótkie nóżki, żeby się zatrzymać. Ale było już za późno. Spadek i nachylenie są tak duże, że moje wystarczająco długie nogi też na nic by się przydały. W efekcie dojechałam do barierki, tam oparłam motocykl o motocykl podtrzymywany już przez Justynę. Czyli miała na sobie dwa. Plecami opierała się kamień, a nogami trzymała oba motorki. Pobiegłam do Horki pomóc podnieść moto. Ona pojechała na dół, a ja do swojej BMKi odciążyć Justynę. I tutaj nastąpił kolejny raz kiedy to ponownie pokochałam swój motocykl jeszcze bardziej. Ponieważ nie mogłyśmy się wzajemnie wypchać, każda musiała to zrobić samodzielnie. Nie wiem jak, ale na spokojnie, centymetr po centymetrze GS pozwalał się wypychać bez większego wysiłku. Na dół jechał mega stabilnie i płynnie. Uwielbiam go!! Dobrze, że Wy wszyscy tak macie, to rozumiecie moje zachwyty.

Z tymi zdjęciami to trochę skłamałam. Zanim rozegrał się ten cały cyrk udało mi się zrobić jedno telefonem 😉 Ta droga to zdecydowanie  kolejne przeżycie do wspominania w bujanym fotelu. Warto! Warto! Jedźcie ludzie, jeśli tam będziecie. Czy z plecaczkiem to rzeczywiście niedobry pomysł? Nie wypowiem się, nie mam doświadczenia, ale wydaje mi się, że nienajlepszy rzeczywiście.

Gdy już dotarłyśmy szczęśliwie w komplecie na dół, dalej drogą E16 pojechałyśmy na punkt widokowy Stegastein. Zawieszony jest 650 metrów nad fiordem Aurlandsfjorden i małym miasteczkiem Aurlandsvangen. Platforma widokowa zbudowana jest ze stali i klejonego drewna, zakończona plastikową barierką. Widok robi wrażenie, aczkolwiek chwilkę trzeba poczekać, żeby dostać się do końca tej platformy. Oglądających było sporo pomimo pogody.

Najcudowniejsze było to, że to wciąż nie koniec atrakcji na dzisiaj. Czekała nas jeszcze Śnieżna Droga, na którą nie mogłam się doczekać. I nie zawiodłam się. To jeden z najpiękniejszych dla mnie zakątków.

Znów kilka faktów: Śnieżna Droga biegnie przez górski grzbiet oddzielający miasteczka Lærdal i Aurland położone u końca dwóch odgałęzień Sognefjordu, najdłuższego fiordu świata. My jechałyśmy od strony stromego podjazdu Aurlandsfjord. Droga biegnie wśród skalistych wzgórz i jezior, a w swoim najwyższym punkcie osiąga 1300 metrów npm. Byłyśmy tak zaaferowane księżycowym krajobrazem, że zupełnie nie zauważyłyśmy kiedy temperatura spadła do 4 stopni. Droga ciągnie się paręnaście kilometrów płaskowyżem. Paręnaście kilometrów to zdecydowanie za mało.

Droga zakończona była przyjemnymi serpentynami, którymi zjechałyśmy do miejscowości Lærdal. Z każdym kilometrem robiło się coraz cieplej. Deszcz… szczerze powiem zupełnie już nie pamiętam czy padał. Chyba to był dzień, w którym pogoda przestała mieć znaczenie.

Dotarłyśmy do kolejnego miejsca noclegowego. Camping położony jest przy jednej z odnóg najdłuższego fiordu Norwegii Sognefjorden. Jest drugi pod względem długości na świecie. Fjord zaczyna się około 72 km na północ od Bergen i ciągnie się 203 km w głąb lądu, aż do wsi Skjolden. Jego szerokość  waha się od 1,5 do 6 km, a najgłębszy punkt  znajduje się 1308 metrów poniżej poziomu morza. A my mieszkałyśmy 30 metrów od odnogi tego właśnie fiordu.  Camping znów okazał się strzałem w 10tkę.

Ogromne wrażenie zrobiła na mnie rano tafla wody. Była jak lustro. Kolejnego dnia zresztą takich luster było więcej.

Dzień 6: Laerdal /Lærdalsøyri

Trasa: prom z Fodnes do Mannheller: kursuje co 20 min, płynie ok.15 min – Sognefjellet – Fossbergom  164 km, 3h 15min

Trasa: https://goo.gl/maps/gw5s4KFcJ65Yp8GU8

Tym razem więcej zdjęć, mniej gadania.

Dzisiaj był dzień na wysokościach, a to dlatego, że jechałyśmy drogą zwaną  „Dachem Norwegii” – Sognefjellet. Ma 108 km długości i w 1997 roku, jako pierwszy szlak w Norwegii, otrzymał tytuł narodowego szlaku turystycznego – obecnie jest ich 18. Przypominam link do stronki gdzie znajdziecie info o pozostałych.  https://www.nasjonaleturistveger.no/en/routes

Sognefjellet istniała od zawsze jako szlak, którym przewożono towary i podróżowano. W latach trzydziestych XX w. szlak został przebudowany i w 1938 roku została otwarta nowa droga zbudowana przez bezrobotną młodzież. Była zatrudniona z terenów po obu stronach gór. Tacy młodzi i niewykwalifikowani robotnicy, których praca polegała na kruszeniu skał kilofami i łomami. Potem pozyskany gruz był wywożony na taczkach. Praca odbywała się wprawdzie tylko w okresie letnim, ale jak wiadomo lato tutaj do najlżejszych nie należy. Zresztą, chyba nie pora roku przesądzała tutaj o trudach tej pracy.

Droga wiedzie najpierw wzdłuż fiordu Lustrafjorden . Dopiero za Fortun zaczynają się serpentyny i wspinaczka na „dach”. Jechałyśmy sobie komfortowo. Wydawało nam się, że jest niesamowicie ciepło. Byłyśmy bardzo zdziwione, że z na przeciwka mijamy poubieranych po uszy motocyklistów. Do czasu, aż dotarłyśmy na punkt widokowy fantesteinen. Jest położony na wysokości 1424 metry npm. Jest to najwyżej położona przełęcz drogowa w całej Norwegii i w północnej Europie. I my tam byłyśmy. Nieskromna duma mnie rozpiera jak sobie to teraz tak piszę i uświadamiam 

Na samym końcu Sognefjellet leży małe miasteczko Lom gdzie miałyśmy przewidziany kolejny nocleg. Znajduje się tu słynny Lom stavkirke. Kościół został zbudowany pod koniec XII w. Rozbudowano go w 1634 r. a następnie w 1663 r., wtedy otrzymał dzisiejszy kształt krzyża. Znajduje się tu największy zbiór malarstwa (z XVIII w.), jaki można zobaczyć w norweskich kościołach. Kalenice kościoła zdobione są głowami smoków, a ołtarz jest drewniany. Jak doczytałam wciąż jest to główny kościół, który służy wiernym z okolic. Jest jednym z największych i najlepiej zachowanych kościołów typu stav, czyli zwany też masztowym lub klepkowym. Takie drewniane kościoły to najstarsze drewniane zabytki w Europie. Ich konstrukcję stanowi szkieletowa rama złożona z pionowych narożnych słupów drewnianych, spiętych długimi deskami zwanymi klepkami. Klepki te nakładane pionowo tworzą ściany kościoła. Dach pokryty jest gontem w kształcie łusek, a kalenice są zdobione rzeźbami, które przedstawiają smoki.  Jest to kolejne miejsce, którego nie udało nam się zwiedzić, a zapewne warto.

Nocleg po raz kolejny trafiony. Z piękną panoramą na miasteczko i przytulnym salonikiem. Sama miejscowość robiła ogromne wrażenie z punktu widzenia turystyki . W całym regionie wszystkie budynki są „otynkowane” drewnem tego samego koloru. Podobnie wszystkie szyldy, numery domów, informacje są wykonane z materiału w kolorze białym, jednolitą czcionką. Wszystko sprawia wrażenie niezwykle uporządkowanego i będącego w harmonii.

Miłe uczucie.